Bajkę? Może bardziej baśń, jednak zanim zacznę pisać o tym, co było dawno, dawno temu...
Postaram zainspirować Cię myślą polskiej biegaczki, Kasi Żbikowskiej-Jusis, autorki książki "Kobieta w biegu".
Prawda jest taka, że większość ludzi boi się podejmowania wyzwań.
Katarzyna Żbikowska-Jusis
Statystycznie rzecz biorąc, zdecydowanie więcej osób czeka, aż coś się wydarzy, niż postanawia samodzielnie coś zmienić. Lubimy czytać o niesamowitych osiągnięciach innych ludzi, ale sami rzadko kiedy działamy. Strach, że coś mogłoby pójść nie tak, sprawia, iż wolimy czekać, aż sukces sam do nas przyjdzie. Niestety - tak się nie stanie. Jeśli czegoś chcesz, to sięgnij po to. Jeśli o czymś marzysz, już dzisiaj wykonaj pierwszy krok, a jutro kolejny. Jeżeli ty tego nie zrobisz, to nikt cię w tym nie zastąpi.
Odważ się. Spróbuj. Zrób plan. Działaj.
Dawno, dawno temu...
Co prawda, po części się powtórzę, nawiązując do tego, co napisałam już tydzień temu w części dotyczącej dystansu 5 kilometrów. Chcę Ci to jednak przedstawić od innej strony... Chcę napisać dla Ciebie coś, co jest blisko związane z tym, jak tworzę na co dzień - z ostatecznym ukierunkowaniem na motywację, przekazywanie siły do działania drugiej osobie, zachęcaniu do stawiania sobie górnolotnych celów, podejmowania wyzwań.
Zaczynałam od 200 metrów i łapałam zadyszkę - jako kilkunastoletni dzieciak, który powinien być aktywny, rozbiegany, sprawny! A nie był... Moje młodziutkie ciałko pozostawiało wiele do życzenia. Ogromne ograniczenia. Bieganie było obowiązkowe wiosną na wychowaniu fizycznym. Do dzisiaj pamiętam te zbolałe reakcje na informację, że idziemy do lasu pobiegać i do teraz zastanawiam się, czemu to było takie bolesne...? Czemu wiązało się z taką niechęcią i stanowiło taką trudność, kiedy bieganie jest aktywnością na dobrą sprawę najprostszą? Żadnych reguł, żadnych zasad, taktyki, zagrywek - przynajmniej na tym poziomie. Nieskomplikowana technika. Proste wskazówki dotyczące wspomagania ruchami rąk, sposobu oddychania... I tyle. Potem jesteś już wyłącznie Ty, siła Twoich nóg, kondycja. Poruszasz się naprzód, przed siebie. Co w tym takiego skomplikowanego i nie do przeskoczenia? Dlaczego to było taką mordęgą, na tak śmiesznych dystansach...? Czemu tak bardzo nienawidziłam takiej formy aktywności, kiedy jako dzieciak powinnam ją wystawiać na piedestał?
Sytuacja potrzebowała wielu lat, by ulec zmianie. Dużo czasu upłynęło do momentu, kiedy z własnej woli – nie w szkole, nie na zawodach międzyszkolnych, w których brałam udział umotywowana wyłącznie dodatkowymi punktami z wf - założyłam buty i wyszłam z domu, żeby pobiegać. Wtedy zaczęły się rewolucje na wielu etapach.
Znalazłam się w takim miejscu swojego życia, gdzie potrzebowałam odskoczni i wówczas odkryłam, jak oczyszczające działanie może nieść za sobą aktywność fizyczna. W bieganiu było coś wyjątkowego.
Co prawda obecnie na co dzień rzadko mi się zdarza tak po prostu "pobiegać" - układam co trzeba w głowie podczas innych treningów… jednak wtedy to miało moc. I kiedy czytasz o biegnięciu przed siebie, muzyce w słuchawkach, łzach lecących po policzkach, gdy daje się upust wszystkim emocjom i wracaniu do domu z uśmiechem, nową energią, czystą głową - nie zakładaj, że to tylko budowanie popularnej otoczki, klimatu. Bo tak się zdarza.
Nie życzę Ci tego, ale jeśli znajdziesz się w mentalnej rozsypce - zrób to. Pobiegaj. Odkryj siłę, jaką to za sobą niesie. Twój ruch będzie stokrotnie lepszą terapią, niż ta na leżance u jakiegokolwiek psychologa... Przekonaj się. Zobaczysz, że odnajdziesz rozwiązanie. Ludzie myślą, że to niemożliwe. Jesteśmy niedowiarkami; zakładamy bardzo wiele, zamiast po prostu spróbować czegoś na własnej skórze. Wydaje nam się, że nie istnieją tak proste rozwiązania, dostępne naprawdę na wyciągnięcie ręki… A jednak. Czasem wystarczy po prostu spojrzeć z innej perspektywy i już sytuacja potrafi ukazać się w lepszym świetle, mniej przerażać. Bieganie pozwala na postrzeganie inaczej.
Droga do coraz dłuższych dystansów przebiegała spokojnie. Nic mnie nie goniło, zero presji, tylko ja i mój progres. Kiedy w moim miasteczku odbywał się bieg sylwestrowy, postanowiłam wziąć w nim udział... Dystans 2500 metrów. Padłam tam! Ale szczęśliwa. I to był taki przedsmak wszystkiego, co miało wydarzyć się w przyszłości...
Rozwój. Podwyższanie poprzeczki. Coraz dłuższe kilometraże. Nadszedł któryś z magicznych dni, kiedy zainteresowałam się jednym z dotąd niewyobrażalnych wyzwań, czyli pokonaniem półmaratonu. Padło na BMW Półmaraton Praski, który w tamtym roku miał swoją drugą edycję. Zakupiłam pakiet startowy. I stało się... 30 sierpnia 2015 roku. Mama podrzuciła mnie na Rondo Waszyngtona w Warszawie, skąd podreptałam do serca Parku Skaryszewskiego, gdzie było usytuowane biegowe miasteczko. Tysiące ludzi ubranych w niebieskie koszulki, robiących rozgrzewkę przed biegiem, żar bijący z nieba i ogromne podekscytowanie na myśl, że to się dzieje, już, teraz. Wystartowałam. Przekroczyłam linię startu i pokonywałam kolejne kilometry... Po przekroczeniu połowy dystansu, biegło mi się coraz lepiej - mniej więcej od 12 kilometra zaczęłam stopniowo przyspieszać. W końcówce doskwierał mi mocny ból w stawach biodrowych, ale dociągnęłam do końca, pokonując cały dystans biegiem.
Nie wiem, jak to opisać... Wszystko to, co czułam na mecie. Emocje towarzyszące spełnieniu marzenia i pokonaniu poprzeczki, która wydawała się właściwie nieosiągalna. A jednak! Zrobiłam to! Byłam w stanie, okazało się, że żaden ze mnie słabiak. Podczas tamtego biegu, kiedy startowałam wśród kilku tysięcy ludzi, zrodziła się miłość do udziału w masowych biegach, wzajemnej motywacji, wsparcia, poznawania coraz więcej biegających i zwariowanych na tym punkcie ludzi. Pojawiła się ochota na więcej! Dużo więcej!
W ciągu kolejnego roku wpadły różne rodzaje biegów... Biegi zimowe, nocne, wiosenne, letnie... Każdy miał swój indywidualny klimat, a mi nadal to trenowanie jakoś nie szło, ale starty nakręcały, żeby nie rezygnować tylko cisnąć z tym dalej. Na moim ostatnim biegu - trzeciej edycji Półmaratonu Praskiego - pod koniec sierpnia, biegłam z myślą, że to mój ostatni start. Męczyłam się przez cały bieg mentalnie, brakowało mi chęci i to głowa zawodziła, nie kondycja czy siła nóg. I jak się okazało na mecie - wygrałam. Najpierw z własną głową, potem tak jak tylko mogłam, na każdej płaszczyźnie, imponująco poprawiając swoją życiówkę. I bach... Koniec na tym? Tak po prostu? Mówi się, że apetyt rośnie w miarę jedzenia. Potwierdzam. Znów się sprawdza.
Nie powiedziałam ostatniego słowa i powiedzieć nie potrafię. Mając na koncie trzy półmaratony, jestem z ich pokonania dumna, ale to wciąż "tylko" PÓŁmaratony... Dobrze myślicie - celem jest maraton. Celem, który wymaga treningu i poświęceń, którego nie pokonam na wariata, bez odpowiednich przygotowań. Muszę wejść na inne biegowe obroty, zaplanować treningi. W tym roku rozważam jeszcze jeden poważniejszy bieg... W święta siadam nad terminami biegów na 2017 i stawiam sobie wyzwanie. Koronę półmaratonów oraz maraton - mistrzowski pakiet. Znając życie oraz znając samą siebie, to też pewnie nie zaspokoi mojej ambicji, ale będzie kolejnym, dużym krokiem.
A teraz, tak jak wspomniałam, garść motywacji dla Ciebie – mam nadzieję, że zaczniesz działać, jeśli jeszcze się wahasz, że odnajdziesz w tym coś dla siebie, zaczniesz się spełniać, stawiać sobie cele i podwyższać poprzeczkę!
PO PIERWSZE!
Nigdy nie skreślaj się na starcie. Odważ się stawiać odważne cele i dąż do nich mimo wszystko. Nie pozwól sobie na myśl, że z czymś sobie nie poradzisz, bo jeśli włożysz w to SERCE i SWOJĄ PRACĘ... Jeśli dorzucisz do tego dawkę determinacji, samozaparcia i pasji - nie ma wręcz opcji, żeby się nie udało!
PO DRUGIE!
Powiedz otwarcie i odważnie, czego chcesz. Przyznaj to. Pokaż światu. We mnie ludzie też wątpią. Na mnie też patrzą jak na wariatkę, kiedy przedstawiam kolejne plany... I mają do tego prawo. Mogą przyglądać się, oceniać i zamiast samemu zabrać się do pracy - oceniać to, co robię ja, to co robisz Ty... Odwróć się. Odetnij. Rób swoje, nie czekając na innych - ich pomoc, wsparcie czy aprobatę. Sam w sobie masz największą siłę i pokład motywacji! Ja powiedziałam Ci o swoich planach... Tym bardziej czuję się zobowiązana, by je zrealizować, dopinając wszystko na ostatni guzik. Teraz czas, byś Ty pochwalił się swoimi.
PO TRZECIE!
Nie rezygnuj. Często będą przychodziły momenty, w których zaczniesz mieć tego wszystkiego serdecznie dosyć. Bolesność mięśni będzie na tyle duża, że będziesz budzić się w środku nocy. Będzie pozornie brakowało Ci czasu i zrobienie treningu będzie poświęceniem kosztem czegoś innego. Musisz przełknąć gulę w gardle, kiedy dotknie Cię ten ból, rozgoryczenie, żal… Są do przejścia. To wszystko może nie mieć dla Ciebie sensu, tak na pierwszy rzut oka, na samym początku. To minie. Przy posmakowaniu zwycięstwa, przy pierwszych osiągnięciach, kiedy zdominuje Cię wszechogarniająca satysfakcja i przekonanie, że naprawdę możesz – zniknie każda z negatywnych emocji i będziesz chciał więcej i więcej. Nie daj się porażkom. Wstawaj, kiedy upadniesz. Nie bój się przeszkód – przyspiesz i staraj się płynnie je pokonać.
Te trzy kroki same w sobie już coś Ci dadzą – uczynisz swoje „ja” lepszym. BĘDZIESZ ZWYCIĘZCĄ.